Końcowka 2003 - Drugi pijacki koncert T.Love...
Od wakacji i spotkania "Tilavovców" z Wrocławia minęło kilka miesięcy. Nastał czas szkoły - 2 klasa liceum profilowanego. Miałem 17 lat. Monotonia przeplatana imprezami i nieciekawymi koleżankami. W głowie bunt, pierdolenie wszystkiego, rzucanie kurwami, jaranie fajek, zapach marihuany coraz lepiej rozpoznawalny w szerokim towarzystwie - kupione browary na nielegalu spożywane gdzie popadło. Nic mnie nie cieszyło - żyłem kolejnym dniem, takim samym szarym, bez głębszych emocji. Przyszedł czas na 27 listopad - mój drugi koncert T.Love i znów WZ we Wrocławiu. Przed koncertem zajebiste znieczulenie nalewką wypitą z Dziubą, Radzikiem i Jarem (kolegą Radka z osiedla) na górce Andersa (teraz kroi się na nim Aquapark). Zajebista bomba, wejście do klubu po "falujących" schodach prowadzących na dół. To co? Browar? - Jeden, drugi... Zastanawiałem się czy 10 wysłanych e-mail i do Muńka zaowocuje w zagranie mojej ulubionej piosenki: "Olej". Coraz więcej ludzi, coraz większe napięcie - idziemy pod scenę. Duchota jak cholera, znów mi się przypomniała przysłowiowa oranżada z pierwszej komunii. Stoimy w ścisku - zacząłem śpiewać Karuzelę a część tłumu ze mną. Oczekiwanie na zespół - tu Radzik, tu Jaro, Dziuba stoi, Aga (poznana z Fanklubu) też - wszystko w porządku, umocnienie pozycji, ręce się pocą z podniecenia - szybkie obmacanie kieszeni: portfel jest, komórka jest, klucze są, dobra... Weszli! Wrzask niesamowity! Pierwsze okrzyki: napierdalać! - Muniek w niecodziennej koszuli i krawacie oddającej klimat jak dla mnie nie wiadomo jaki. Pierwsza, druga piosenka, z moim organizmem coraz gorzej. Olej kurwa! Olej! - wydarłem się ile miałem sił. Chwila ciszy... Znajome dźwięki. Odwraca się Aga, Dziuba się śmieje: masz Siwy swój Olej - wszyscy się drą, ja w siódmym niebie, zajebioza! Skroplony pot spadał z sufitu - odlatywałem fizycznie i psychicznie. Po kilku piosenkach znalazłem się pod barem gdzie "tamowałem" ruch kelnerki niosącą przeróżne alkohole, które wylewały się na mnie nie raz. W tle już IV LO, dalej pod barem wsłuchiwałem się w piękne dźwięki - we włosach wiatr z klimatyzacji, jak przyjemnie - pomyślałem. Wstaje... Nie, nie... siadam, jeb. Doszedłem do siebie, bisy jakieś poszły - pierdolę, niech się kończy. Zeszli - ktoś do mnie zagaduje, ktoś o coś prosi, ktoś krzyczy: zajebiście! Ze spuszczoną głową słyszę głos: gdzie jest Siwy?! Głos nieznajomy... Cześć Siwy - podnoszę głowę. O! Groblas! Toya! Witam! Tak poznałem twórcę Oficjalnego Fanklubu T.Love. Po koncercie poszliśmy do klubu: "od Zmierzchu do Świtu" nakłaniając band by poszli z nami. Głupie tłumaczenie niektórych członków, że są zmęczeni, muszą się wyspać - co za fiuty. Sidney i Perkoz poszli z nami do rockowej knajpy. Z Jarkiem nie miałem o czym gadać, do Perkoza przyssały się jakieś plastikowe panny, więc wziąłem colę, posiedziałem trochę i polazłem na chatę budząc się z kolejną banią...
2004... ZACZĘŁA SIĘ JAZDA! 3 koncert... Pierwsze prawdziwe poznanie...
Szkoła, szkoła... Styczeń, luty z moimi 18stymi urodzinami spędzonymi na imprezie Agi - nic szczególnego, marzec, kwiecień... Wpisywanie się na forum, codziennie w głośnikach T.Love. 23 kwietnia zespół miał zagrać w Gliwicach na rynku. Jako support Sidney Polak, który niedawno rozpoczął swoją solową karierę. Zerwałem się ze szkoły. Wsiadam w PKP z Drekonem, którego poznałem w "Od Zmierzchu" po koncercie w WZ. Ponad 30 stopniowy upał dawał się we znaki. Na Sidneya nie zdążyliśmy. Miałem nadzieję, że Jarek Polak wejdzie z opóźnieniem, niestety. Odłączyłem się od Drekona w celu poszukiwań Groblasa i Toyi (wtedy jego dziewczyną, dzisiaj żoną). Telefon do Groblasa, gdzie jesteś? - pytam. Przyjdź z tyłu z lewej strony ja do Ciebie podejdę - odpowiedział. Ok. Czekam, nie idzie - dzwoni, zauważył mnie. Choć Siwy. Gdzie? - pytam. No za scenę - są darmowe browary. Długo nie musiał mnie namawiać. Gadka do ochroniarza, że ja z zespołu i jestem w środku. Zanudziłbym się stojąc jak tłum oczekując aż za kilka godz. wejdzie T.Love. Po co miałem oglądać fajną figurę Patrycji Markowskiej na scenie skoro mogłem obsmarować ją wzrokiem stojąc kilka metrów od niej. Śliczne obcisłe spodnie podkreślające pośladki. Gdzieś tam łazili inni artyści, których miałem w dupie. Browarek odpaliliśmy z Groblasem, gadka szmatka, o Sidney idzie! Siema Siwy. (Toya mu powiedziała, że ja to ja). Festyn całą parą, nie ma co robić, kolejny browar, żarty na wyższym i niższym poziomie okazały się standardem "ludzi estrady". Przywitanie się z zespołem Sidneya. Siema Siwy jestem - mówię do Tomka Wójcika (gitarzysty Sidneya). A ja też Siwy jestem bardzo mi miło- odpowiedział Tomek. Zajebisty ziom. To co robimy? Będziemy tak stać? Jedźmy do hotelu - padła propozycja. No ok. Po chwili dotarło do mnie, że siedzę w busie ze znajomymi i muzykami - ja pierdolę! - marzenie. Kolejne żarty, narzekania na polskie drogi i miłe rozmowy. Dojechaliśmy pod hotel, wbiliśmy do pokoju Sidneya - normalna gadka o wszystkim i o niczym. Większość nieco urobiona, stopowałem - wiedziałem, że czeka mnie samotny powrót PKP do Wrocławia. Ktoś dzwoni: Drekon, Julka z forum, jakieś nieznane numery, wszystko odrzucałem. Nawijka z Jarkiem, jedni wkręcają drugich, niezłe zapachy w pokoju. Masz tu Siwy singla Tekili, bo jesteś zajebistym fanem - wow dziękówa! Polak co chwilę przybijał mi piątkę co stało się po pewnym czasie zajebiście śmieszne - może to takie "akty kumpelstwa" między muzykami a fanami, śmiałem się non stop. Wszyscy czuli się jak w jednej rodzinie. Po jakimś czasie zebraliśmy się, bo T.Love miało niedługo występować. Stoimy na backstageu kolejny browarek... Skończył się "fuck!". Pniaku poleciał do spożywczego, później miał problemy z wejściem na teren posesji. Podjeżdża auto Muńka, gdzieś tam z boku widzę Nazima, Magillę, Perkoza. Toya wzięła nagrody od Zygmunta na konkurs jego sobowtóra, który odbywał się na t-love.art. Imponowało mi to wszystko - w jaki łatwy sposób można znaleźć się za sceną, jacy wszyscy są mili, serdeczni, nie licząc ochroniarzy. Napięcie wzrastało, tłum patrzy w stronę sceny. Stoję za kolesiem, który pierdoli coś przez mikrofon do publiki i widzę jak chyba z połowa ludności Gliwic wyszła na ulicę. Gdzie nie gdzie koszulki T.Love na piersiach młodych dziewic - fajny widok. Nagle koło mnie stanął Muniek. Zamurowało mnie na maxa. Poprawianie bluzy co chwilę, okulary na miejscu, jeszcze chwila i wejdzie. Jak teraz nie zagadam to wcale nie pogadam - zamieniliśmy kilka zdań na temat forum, pogody i jakiś innych głupot. Sory Siwy już muszę wejść, pogadamy później. Spoko - powodzenia. Weszli na scenę. Stałem za Polakiem z metr, więc widziałem wszystkie jego wyczyny. Byłem wrośnięty w ziemię, ryj miałem szeroko otwarty patrząc jak ten człowiek wywija pałeczkami. Niesamowita energia ludzi i zespołu mimo zwykłego plenerowego koncertu. Polak przywalił tak w gary pałeczką, że ta rozleciała się na dwie części i poleciała kilka metrów do przodu - widok pierwsza klasa. Końcówka koncertu... Wejście piosenki: "No woman no cry", nagle Sidney zmienia na "Chłopaki nie płaczą" - Perkoz i Nazim, nie wiedzą o co chodzi - Muniek się odwraca do Polaka z miną rzeźnika: Kurwa! Miało być No woman! Jarek chyba się nieco zdezorientował. Może alkohol uderzył w tętnice - miałem ostatniego browara, Polak chciał łyka, a już do końca koncertu trzymał go przy swojej perkusji - i tyle go widziałem. Koncert skończył się nawet nie zauważyłem kiedy. Najpiękniejszy stan w jakim byłem chyba od urodzenia. Toya wraz z Groblasem bali się o mnie. Jak wrócisz do Wrocławia to od razu dzwoń! - krzyczeli. Ok, spoko - śmiałem się. Nagle dostałem telefon od Happy End która przyjechała z Wrocławia na ten sam koncert. Wracaliśmy razem - w bardzo miłym towarzystwie z niesamowicie inteligentną dziewczyną spędziłem podróż. Wysiadłem z autobusu niedaleko mej chaty. Wiosenne powietrze, zapach kwiatów, ptaków śpiew, a ja zajebiście szczęśliwy i zajebiście zmęczony wracam do domu z mojego najfajniejszego wypadu w życiu! Wchodzę na chatę, kładę się... Jak było na imprezie w WZ? - pyta mama. A może być...
"Juwenaliowe smęty 2004..."
Niespełna miesiąc od ostatniego koncertu a tu następna dawka "emocji", czyli 14.05.04 i wrocławskie Pola Marsowe. Z opowiadań moich kolegów i dzisiejszych doświadczeniach juwenalia uchodzą w moim "rozumowaniu" za imprezę dosyć słabą ze względów odległości między zespołem a publiką. Cena we Wrocławiu na tą imprezę powodowała, że było większość gapiów niż ludzi słuchających danego zespołu. To był mój czwarty koncert T.Love a pierwszy tak poważny zawód - nic mi się na tym koncercie praktycznie nie podobało i nie jest godne odnotowania. Mogłem bardziej poznać Yesika, Siłę, El Czezara, Dynksa. Groblas z Toyą łazili po backstage u wcześniej umawiając się z bandem. Byłem szczerze mówiąc na nich lekko zły, że nie dali znań, ale pamiętliwy i zadziorny nigdy nie byłem. Rozcieńczane drogie browary również nakręcały zniesmaczenie. Zespół zagrał standardowo i krótko. Wracaliśmy do miasta mając nadzieję, że zespół jak wcześniej zapowiadał idzie na tzw. Jatki - ale oczywiście byli zmęczeni i nic z tego sensownego nie wynikło. Zasnąłem na chacie znów z "ciężko zmęczoną głową" w dodatku obojętną.
"Legnickie majowe piękno!"
Kilka dni po wrocławskich Juwenaliach byłem tak głodny porządnego "Tilavovego" grania, że postanowiłem za wszelką cenę nie odpuścić końcówki maja a dokładniej 29-tego. Zespół grał wtedy w Parku miejskim w Legnicy. Wyposażałem się w pyszne piwka z Radzikiem i Jarem, a Happy End czekała na nas na wrocławskim PKP. Osobówka podjechała, wsiadamy i podróżujemy po "pipidówach" w piękny słoneczny dzień do Legnicy! Puchy leciały przez okno ale doszedłem do wniosku, że to nieładnie - poszliśmy zajarać z Jarem na koniec pociągu. Znów kolejne luźne rozmowy, podekscytowanie wchodziło z każdą minutą, bo dzisiaj T.Love! W końcu pociąg dobił do celu, a my zapytaliśmy jakiejś kobiety, która nie wyglądała jak kobieta o drogę do Parku Miejskiego. Menel siedzący na ławce był szybszy i pokazując ręką raz w lewo a raz w prawo powiedział, że mamy iść prosto. Poszliśmy do pobliskiego monopolowego, a Radzik lekko już wstawionym głosem rzekł: Siwy ile pijesz? Odpowiedziałem: Z 2? Radzik spojrzał na browary na półce mówiąc: 20 proszę! Wpadłem w śmiech: Co? Ocipiałeś? Siwy, spokojnie... damy radę... - dodał Radzik. Siedzieliśmy na polance koło sceny w oczekiwaniu na zespół otwierając następny złoty napój, śmiejąc się z namiotu na którym był napis: T.LOVE ALTERNATIVE, a obok: Patrycja Markowska. Radzik nie mógł się powstrzymać i poprosił Patrycję o zdjęcie. Ta złapała go za tyłek i powiedziała pijanym głosem, że nie ma problemu. W końcu zespół przyjechał. Sidney od razu do nas podszedł zapraszając na backstage, lecz ochroniarz był nieugięty i nie pozwolił. Podszedł Bogdan Celiński (menago T.Love) i bez problemów z uśmiechem na ustach wpuścił mnie, Radzika i Jara. Happy End nie chciała, mówiąc, że nie chce poznawać zespołu osobiście - miałem wrażenie, że bała się, że pęknie taka nić przez jaką wyobraża sobie zespół. Poszła więc na górkę z której ładnie było widać wszystko w około. Cały czas gadaliśmy z bandem, a przede wszystkim Jarkiem. Robiliśmy zdjęcia, piliśmy browary, zarywaliśmy jakieś panny, śmiejąc się cały czas. Nazim doszedł do wniosku, że moja rodzina pochodzi ze wschodu bo mam taki akcent. Ja pod wpływem alkoholu próbowałem mu to wyperswadować, ale był nieugięty, nawijał, że aż miałem dość. Fajnym akcentem było jak pewna laska podeszła do Pawła i mówi: a Ty w T.Love grasz? No tak - odpowiedział Nazim. A na czymś grasz czy czymś się zajmujesz? Na basie gram. A to fajnie - i dziewczyna poszła. Buchnęliśmy śmiechem. Po pewnym czasie nagle pojawił się Muniek. Przywitał się mówiąc: Ej chłopaki, gdzie tu jest kibel?! - najlepsze wejście Muńka. Z całym zespołem rozmawiało się na kompletnym luzie na przeróżne tematy. Oczywiście najwięcej do powiedzenia miał Sidney na temat jego występu w MopMenie, jak to za małego jeździł na Guns N Roses i jak się rozwija jego www. Nastąpił koncert! Nie będą się wgłębiał jak fajnie i z zupełną "innością"zagrał zespół od poprzednich juwenalii. Byłem bardzo zadowolony skacząc i wrzeszcząc na maxa wszystkie piosenki znów na sporej bombie. Bardzo mi się podobało, że była piosenka "Zły Wtorek" z płyty: "Model 01". Zupełnie inny, bardziej pozytywny klimat od ostatniej imprezy. Po koncercie z Jarkiem oglądaliśmy świetny pokaz sztucznych ogni, a Radzik uganiał się za dupami. Podziękowaliśmy całemu zespołowi za przemiłą gościnę. Doszła nas dziwna plotka, że Muniek po wrocławskich juwenaliach był nieco wkurwiony, że idąc do kibla musiał stać w kolejce i, że tyle przypadkowych ludzi nie mających nic wspólnego z zespołem kręci się za sceną. Wracając na pociąg usyfiliśmy PKP w kebabie, a Radzik na peronie co rusz krzyczał: We mnie sex! Sidney Alkoholik! Czekając na pociąg do Wrocławia, dzwoni telefon, grubo po północy - matka! Odebrać? Nie odbieraj mówi Happy End. Odbieraj! - wrzeszczy pijany Radzik. Odrzuciłem - kilka sekund później "zatrąbiła" stawiająca na nogi głośna syrena z pociągu - dzięki Karina. Podróż minęła z niesamowitym zmęczeniem - obiecałem sobie, że nie będę spać ale byłem zbyt zmęczony. Karina czuwała, a Radzik był tak zachlany, że nie pamiętał nawet kiedy wchodził konduktor, nie wspominając o dalszych jego wrzaskach i wieszaniu się na półkach bagażowych. I znów wylądowałem na przystanku, już o świcie... z kolejnym niesamowicie spędzonym dniem. Sidney pozdrowił mnie na swoim forum internetowym, a ja głupek mający dalej umysł dzieciaka podnieciłem się niesamowicie. Czasem wracam wspomnieniami, że te czasy mimo, że tak przecież nieodległe były dziesięć razy fajniejsze niż dzisiejsze.
Czerwcowy deszczowy Lubin!
3 tygodnie po ostatnim koncercie T.Love w Legnicy i znów wielka ochota na następny show. Lubin! Jedziemy! Czym? Starego namówię, żeby wziął auto - mówi Radzik. Tato Radka bardzo lubi zespół do dzisiaj. Dorzuciłem się na benzynę i tak z Radzikiem i jego ojcem (kierowcą) wyruszyliśmy na Stare Lotnisko wyposażając się po raz "enty" odpowiednio w browary. Po dotarciu na miejsce zostawiliśmy auto na parkingu. Okazało się, że dalej nie przejedziemy a miejsce koncertu jest kilka min drogi z buta - szliśmy z dobre dwadzieścia. To była jakaś spora betonowa płyta - obok hangar, a na nim ciekawy napis: MUNDO - przedsiębiorstwo czegoś tam. Przez cała drogę słońce przeplatało się z ulewą! Co za pogoda! Czarne chmury, straszny syf festynowy - nuda ogarniała nas. Atrakcją był Stachursky którego oglądaliśmy z wielką rozkoszą - całe rodziny, małe dzieci, dzieciaki z podstawówki, spora część gimnazjalistów patrzących się na mnie i Radzika jak przechylamy kolejnego browara i wyciągamy z mojej bluzy następnego. Stachursky zszedł ze sceny, a panie w wieku emerytalnym ze swoimi mężami i wnukami zaczęły biec w stronę barierek jak najbliżej samochodu wokalisty. Co jest? Ja pierdolę! Byliśmy w szoku jak ci ludzie się zachowują - jakby Papież przyjechał. Pożal się Boże gwiazda ukłoniła się przy swojej "limuzynie" składając ręce i tyle było go widać. Większość dziadków i babć poszło do domów ze spuszczonymi głowami, zabierając swoje wrzeszczące pociechy. Dzieciarnia przyssała się i do nas. Radzik ich wkręcił, że jest Muńkiem i jeszcze nie zagrają bo jest mało ludzi. Czekaliśmy kilka godzin aż się szanowny zespół pojawi. Albo kropiło albo lało - dobrze, że nie był to plener na jakimś boisku bo płynęlibyśmy w błocie. Szanowny band pojawił się tuż przed 23:00, praktycznie od razu wchodząc na scenę. Polak mówił, że jest chorowity. Cały czas nawijaliśmy z "dziadkiem ochroniarzem" z nudów, który żalił się, że stoi od rana za 4 złote na godzinę. Zespół w końcu pojawił się na scenie, więc ich techniczny mógł sobie odpuścić po 2 godzinach próby mikrofonu, który i tak się przycinał od czasu do czasu w trakcie koncertu. Zaczęli od Brutalnej Niedzieli - ale będzie setlista Radzik. Tak, Siwy, tak. I polecieli bardzo ładnie między innymi z "She loves..". W pewnym momencie butelka z napełnionym browarem poleciała w stronę Muńka, który powiedział: wybaczam ci debilu itd. Kilka piosenek później browar tak mi przestał smakować, że wziąłem i rzuciłem puszką w górę w stronę publiki - później zrobiło mi się głupio. Bardzo mi się podobała "ruchliwość" zespołu. Perkoza nigdy wcześniej nie widziałem skaczącego z gitarą, a Muńka tak wywijającego na scenie. Padał masakryczny deszcz a ludzie pogowali jak szaleni oddzielając się od starszych panów, którzy mieli wielką ochotę rozszarpać tych "niewychowanych ludzi". Zagrali bardzo dobry set. Krótki ale dali z siebie wszystko. Niestety band zwinął się tak szybko jak przyjechał... Powróciliśmy do Wrocka - przespałem cała drogę...