Szybka jazda w końcu epoki...
Na pieprzonym Żoliborzu (już niezupełnie zielonym), w wysokim mieszkaniu o niskim standardzie, w gorącej atmosferze i nieopodal zimnych sąsiadów, przy zielonej herbacie, białej wódce, kolorowym bigosowym łomocie, zwabiony przez wścibskich o nowym przedsięwzięciu T.LOVE (choć zatytułowanym "Prymityw").
Opowiada Muniek Stasczyk
Brum: Po ostatniej płycie wielu z niepokojem oczekiwało nowej odsłony T.LOVE. "King" był bardzo popowy, jaka jest ta nowa płyta?
"Prymityw" to powrót do źródeł, jakiś archetyp, idea czegoś pozytywnego i pierwotnego. Właśnie, prymityw rozumiem jako archetyp, tylko to takie dziwne i trudne słowo. Wyobraź sobie na okładce napis - "T.Love - Archetyp". Głupio, nie? Powstał kiedyś pomysł, by w nowym, silnym składzie zrobić właśnie taką płytę. Ustaliliśmy, że każdy ma przynieść swoje numery, no i udało się - powstał "Prymityw" Na płycie realizujemy ducha, przesłanie MARLEYA. Chciałem żeby piosenki emitowały pozytywne wibracje i trafiały do ludzi.
Brum: Czyli zdecydowanie uciekasz od zjawiska nazwanego kiedyś przez Ciebie Music For Nobody? Co to w ogóle jest MFN?
Rock & Roll jest muzyką ludową i musi posiadać w sobie odrobinę buntu, zaangażowania, emocji. To drożdż tej muzyki. Ale znów bez rzygania keczapem, bez przesady. Po prostu trzeba mieć coś do powiedzenia, jak wspomniany Marley. On zrobił korzenną muzykę z bitem, pulsem i czadem. Przeciwieństwem takiej muzyki jest MFN, czyli sound bez emocji i przekazu. Dlatego nie lubię, np. muzyki elektronicznej, to straszna magma. I nie mówię tego po to, by kogoś urazić. Czuję, że ona nie trafia do ludzi, to ślepa ulica, kręte zaułki muzyki... Mnie satysfakcjonują trzy akordy, ale z wewnętrznym ogniem. Nie lubię też wirtuożerii jako sztuki dla sztuki. Słucham co prawda niektórych jazzmanów, ale tylko tych, którzy potrafią być spontaniczni, a nie pykają tylko solówki, co by to pokazać jacy to oni wielcy. Nie jesteśmy przy tym za prostactwem. Chodzi nam o prostotę, a to dwie różne bajki.
Brum: A jak naprawdę jest z tym powrotem do korzeni. To zabieg komercyjny - ostre granie jest przecież na czasie - czy ucieczka przed komercją?
Nie wiem tak naprawdę, co to jest komercja. CLASH I SEX PISTOLS nagrywali dla wielkich wytwórni i dlatego ktoś o nich usłyszał. Ja się nie zmieniłem, robię swoje. "King" rzeczywiście był miękki i wygładzony, ale to eksperyment z popem, który planowałem od dawna. I gdy robiłem tę płytę nie towarzyszyło mi założenia, że musze zarobić albo zdobyć rynek. Nie mam temperamentu idola, ale tak już jest, że nawet margaryna musi być reklamowana. "Towar", który oferujemy powinien się jakoś sprzedać, zaistnieć choć nie koniecznie musi to być najważniejsze. Przed "Prymitywem" natomiast, poczułem taki fluid, klimat punkowo-pulsowy, a nawet skamański i wiedziałem, że muszę tak zagrać, bo podpowiada mi to dusza i serce. "King" był popowy, ale to nie ma nic do rzeczy. Nie można wyrzucić płyty na śmietnik. Każdy album traktuję emocjonalnie. Nie ma żadnego cynizmu, wyrachowania.
Szanuję publiczność, ludzi, którzy w końcu liczą na ten zespół. Dlatego z jednej strony chcę grać to, co czuję, a z drugiej liczę się z widownią. Emocje są bardzo ważne w muzyce. Nie da się zrobić kapeli na zasadzie fabryki, do której przychodzą kolesie, by odbębnić swoje godziny. Musi być miłość, spontan, przyjaźń, inaczej wszystko się rozpieprzy. Tak trochę było z JANKIEM. On był zbyt cool, zbyt spięty.
Brum: Właśnie, odszedł Janek, wcześniej skład kapeli zmieniał się wielokrotnie. Jak oceniasz obecną załogę, jak wypada w porównaniu z innymi układami towarzysko-muzycznymi kryjącymi się pod szyldem T.Love?
Ten skład jest optymalny. Jeśli się rozwali T.Love przestanie istnieć na zawsze. Ja nie chcę uprawiać klezmerstwa, przygrywania z sesyjnymi pod szyldem T.LOVE ZYGMUNT STAR. Właściwie od 1990 szukałem zespołu i to nie tylko muzyków, ale zespołu ludzi, z którymi można się zaprzyjaźnić. Teraz w końcu mamy taki band. Dlatego jestem w genialnym nastroju i nawet nie obchodzi mnie, jak ta płyta się sprzeda.
Brum: Wspomniałeś kiedyś, że nas "Prymitywem" unosi się duch postpunkowy, ale daleki od stylistyki np. SMARU SW. Skąd ten dystans. Jak oceniasz to dzisiejsze, polskie, punkowe granie i czym one się różni od punka sprzed 10 lat?
Punk różni się myśleniem. Jest, albo go nie ma. Wydaje mi się, że punk był kiedyś muzyką dla inteligentniejszych ludzi, był domeną intelektualnie zbuntowanych elit. A co to za postawa, że dzisiaj ktoś po raz setny klepie, że kościół albo WAŁĘSA to syf. Kogo to obchodzi? Kosmos to jest problem, a nie kościół, czy coś. No, a jeśli ktoś nie ma nic do powiedzenia, oprócz przeczytania wycinków z gazet to kanał. Zresztą co to dzisiaj jest bunt? To normalne, że każdy, kto ma siedemnachę chce rozrabiać, jeździć pociągami, szumieć i grać na gitarze! Ja oczywiście nie mam nic przeciwko tym chłopakom, skądże. Nie chcę wyjść na zgreda, który dokazuje. Ale chłopcy - więcej luzu, śpiewajcie dla ludzi i w ludzkim języku, a nie gazecianym czy telewizyjnym.
Brum: A jaki jest Twój język na "Prymitywie". Czy przy pisaniu tekstów kierowałeś się specjalnymi wytycznymi?
Nigdy nie kombinuję, że mam napisać takie, czy inne teksty. Np. tak proste, żeby wszyscy skumali. Piszę, co myślę i zostawiam pole do interpretacji. Ogólnie poetyka płyty jest życiowa, czasem osobista, czasem debilna, dadaistyczna, miłosna, liryczna. To po prostu kawałek życia.
Brum: Czasami nie tak po prostu. W jednej z piosenek rzucasz słuchaczom pytanie - "czy podpisałbyś listę volkadeutscha?". A ty podpisałbyś?
No nie, raczej nie. Wiesz tamten czas, wojna, przychodzą jacyś ludzie w mundurach i czegoś chcą. Totalne ściemnianie. Ale to bardzo trudny problem. Cała piosenka traktuje właśnie o problemie wyboru w skrajnych sytuacjach. Właściwe pytania, które stawiam w tej piosence są retoryczne. Tak naprawdę nie można na nie odpowiedzieć. Jedyną odpowiedzią jest znalezienie się w danej sytuacji i zdecydowanie się na jakiś krok. Odpowiedzią może być tylko realna sytuacja i realne działanie. Inne spekulacje nie mają sensu.
Brum: Teksty na "Prymitywie" przeważnie są lekkie i luzackie. Jest jednak utwór niecodzienny jak na repertuar T.Love, i to nie chodzi tylko o tę płytę. Czy "Bóg" to rodzaj Twojego manifestu wiary?
Z tym kawałkiem to skomplikowana historia. Był ostatnim, do którego napisałem tekst. Właściwie napisałem nawet dwa, ale wyszły mi straszne koszmary. Teksty poszły do kosza, a my do studia i ból, bo brakuje słów. I w studiu nie było już wyjścia - wóz albo przewóz - musiałem coś napisać. A ponieważ zawsze chciałem wyrazić swój stosunek do spraw absolutnych, napisałem właśnie taką piosenkę. To faktycznie niecodzienny utwór. T.Love jeszcze nigdy nie śpiewało o tych sprawach. Na "Prymitywie", tak naprawdę, jest to jedyny ciepły, liryczny tekst. Reszta jest bardziej łobuzerska, na luzie. "Bóg" to piosenka o pytaniach, które zadaje sobie każdy człowiek. To tekst pełen wiary, moja modlitwa.
Brum: Czy są jakieś piosenki na płycie, które darzysz większym sentymentem, które są w pewien sposób szczególne?
"To nie jest miłość" - specyficzny kawałek, bo przyniósł go POLAK. Utarło się, że bębniarze nie piszą muzyki, a tu proszę, taki zgrabny czad. Polak demonstrował go nawet na gitarze i to trochę śmiesznie wyglądało. PERKOZ ciut się oburzył, że lecimy w takie tam tam tam tam - tam tam tam tam tam, ale jak prymityw, to prymityw. A tak w ogóle, wszystkie bardziej prowokujące numery przygotował MAJCHRZAK. Są trochę z innej beczki i stoją opozycji do "piosenkowych", melodyjnych kawałków PAWŁA i Perkoza. Cieszę się, że tak wyszło. To wspaniały układ, gdy komponuje kilku muzyków. Powstają wtedy naprawdę fajne rzeczy. Bardzo lubię też "T.Love, T.Love". Majchrzak przyniósł kiedyś takie ska dla debili właściwie skapolkę, a że na próbie panował akurat gandziowy klimat powstał odpowiedni tekst. Siedzieliśmy i wymyślaliśmy znane nazwiska, które by nam pasowały. Zebraliśmy ponad 80, ale nie wszyscy się załapali. Z konkurencji wypadli m.in. MICHNIK, SUZIN, DANTE. To była prawdziwa zespołowa praca nad słowami. Reszta powstała już normalnie. Najpierw pomysł, który musiał się odleżeć w głowie, później pisanie w domku. Wszystkie piosenki napisałem w ciągu miesiąca. Dobrze, że tak szybko, bo to pomaga muzyce. Poza tym mamy szybkie czasy, szybką muzykę, to i tempo powstawania płyty musiało być szybkie.
Brum: Na koniec jeszcze jedno trudne pytanie. Czy "Prymityw" to według Ciebie najlepsza płyta T.Love?
Bezwzględnie, absolutnie, zdecydowanie najlepsza. Słucham jej cały czas z wielką przyjemnością. Jadę samochodem - słucham, siedzę w domu - słucham, jak szaleniec jakiś. Ale ta płyta jest szalona jak ten cały świat końca wieku - szybka, zwariowana. Zamiast refleksyjnego tekstu, no z wyjątkami, jest impresyjny. Właśnie po to, by to życie u schyłku epoki pokazać. Jestem strasznie zadowolony z tej płyty i podpisuję się pod nią dwiema łapami, chłopaki też.
Prowokacje: Artur Podgórski & Wojciech Wysocki
Zdjęcie: Andrzej Tyszko
Pragnąc ujrzeć, na własne oczy, propagowaną przez Muńka atmosferą twórczego prymitywizmu, zameldowaliśmy się na próbie T.Love w warszawskim klubie Riviera Remont. Oczywiście, (bo jakże by inaczej) spóźniliśmy się przez co nie udało nam się obejrzeć zespołu w akcji. Szczęśliwie jednak, kilkanaście minut później, wygodnie sadowiąc się w jednym z pubów, namówiliśmy muzyków T.Love na krótki wywiad.
Brum: W jaki sposób zmieniło się oblicze zespołu po odejściu Janka Benedka i przyjęciu Majchrzaka?
Majchrzak: Zmieniło się, bo zmienić się musiało. Nie można jednak powiedzieć żeby powodem było moje dojście do T.Love. Ja nie wszedłem na miejsce Janka, po pierwsze dlatego, że nie byłbym w stanie podźwignąć roli muzycznego lidera, a p drugie (chyba zresztą ważniejsze) była inna idea. Idea tytułowego prymitywu, idea maksymalnego spontanu i uczuć, idea odreagowania po "Kingu".
Nazimek: Co tu dużo mówić, po prostu doszedł do nas facet, który nam odpowiada, który wniósł jakąś świeżość i razem pracujemy nad muńkową ideą prymitywu, pod którą w pełni się podpisujemy.
Brum: Podobno zniknęło z zespołu zjawisko jednoosobowego dyktatu muzycznego. Jak w praktyce wyglądało robienie numerów na płytę?
Majchrzak: Pięćdziesiąt procent materiału zrobił Perkoz to na niego spadł główny ciężar komponowania. Tak naprawdę jednak, każdy włożył coś od siebie. Wszyscy mogli przynieść jakiś patent, zrobić swój kawałek...
Brum: Czy istniało jakieś kryterium doboru materiału?
Perkoz: Właściwie tylko jedno - utwory musiały pasować do Muńka. To zresztą jest oczywiste, on śpiewa w tej kapeli od dwunastu lat, jest jakby znakiem firmowym T.Love.
Majchrzak: Sprawa była o tyle prosta, że do Muńka wszystko pasuje.
Nazimek: Muniek nie jest wokalistą w pełnym tego słowa znaczeniu. Jemu nie należy narzucać melodii, nic z tego nie wychodzi. On musi sam sobie wymyśleć linię, wtedy wszystko jest w stanie zaśpiewać. Trzeba przyznać, że ma w sobie jakiś tajemniczy zmysł do robienia chwytliwych melodii. Robi to bardzo dobrze.
Brum: Czy mieliście jakikolwiek wpływ na teksty? Czy mają one dla was w ogóle jakieś znaczenie?
Nazimek: Widzisz my teraz naprawdę jesteśmy grupą kolegów. Dużo przebywamy razem, pijemy razem, wyjeżdżamy razem... "Większość tekstów z Prymitywu" dotyczy właśnie tych spraw, więc mimowolnie jesteśmy w nie zaangażowani.
Majchrzak: Czasem z czegoś się śmiejemy, mamy jakiś tam, naszym zdaniem, ciekawy temat i wtedy mówimy Zygmuntowi, że może by napisał coś o tym. On mówi "O.K" i przekłada to na swój język. W zasadzie jesteśmy autorami kilku pomysłów, a nawet kilku konkretnych wersów.
Brum: Żaden z was nie grał w T.Love od początku. Jak postrzegaliście ten zespół zanim do niego dołączyliście?
Polak: Byłem bardzo młodym chłopakiem kiedy zacząłem grać z Muńkiem. Chodziłem do czwartej klasy liceum i interesowałem się raczej inną muzyką. Oczywiście, kiedy Janek Benedek zaproponował mi granie, bardzo się ucieszyłem. Wiesz, nie znałem co prawda zbyt dobrze utworów T.Love, ale wiedziałem, że jest to zespół znany i popularny. Na pewno była to dla mnie jakaś mobilizacja, a jak się później okazało także doskonała szkoda rock n rolla. Nauczyłem się cenić inne rzeczy w muzyce niż kiedyś, nauczyłem się grania bardziej rasowego. Teraz sytuacja jest o tyle zabawna, że oprócz Muńka, jestem najdłużej grającą w tym zespole osobą.
Nazimek: Kiedy Krzysiek Zawadka ściągnął mnie do T.Love, akurat ukazał się "Pocisk Miłości". Ta płyta bardzo mi odpowiadała. Dobrze brzmiała, była nieźle zaaranżowana i były na niej fajne piosenki. Ponieważ od dłuższego czasu byłem bezrobotny, chętnie przyjęłam propozycję.
Perkoz: Jak sięgam pamięcią, T.Love zawsze był kapelą grającą koszmarnie na koncertach. Dopiero od Benedka jakoś się to poprawiło. Przedtem zespół dla mnie nie istniał. Byłem kiedyś na ich koncercie i wyszedłem mocno zdegustowany.
Majchrzak: Kiedyś słuchałem innej muzyczki i miałem głęboko w dupie polski rock. Uważałem większość kapel za zapieczone gówno i T.Love mieścił się gdzieś w tym pojęciu. W 1990 roku zostałem dziennikarzykiem i siłą rzeczy musiałem się zapoznać bliżej z ich muzyką. Właśnie wtedy zauważyłem, że jest to całkiem niezły rockowy band. Tak myślę do teraz.
Polak: Było, minęło... nie ma co się o tym rozwodzić. Ważne, że teraz jest chyba najlepszy klimat jaki pamiętam. Mamy straszny dryg do robienia nowych numerów. Wymyśliliśmy nawet taki patent, żeby od tej pory każdą następną płytę nazwać "Prymityw". Kto wie, może tak zrobimy...
Artur Podgórski
Wojciech Wysocki