Pocisk Miłości był reakcją na upadek komuny, "King" wyrazem smutku, rozgoryczenia, że ten fakt właściwie nic nie zmienił. "Prymityw" był próbą zbuntowanego odreagowania, był też odpowiedzią na ekspansję neopunkowej stylistyki. "Al Capone" jest natomiast komentarzem sytuacji, która klaruje sięw Polsce dzisiaj. To komiks opowiadający o komiksowych czasach, o amerykanizacji, hamburgerowej chorobie, plakatach, reklamach, które tak skutecznie otumaniają rodaków."Al Capone", to kolorowy film, kolorowa muzyka, to niespodzianka, która T.LOVE zaskoczy nawet tych najbardziej przyzwyczajonych do szalonych ekscesów MUŃKA S.
"Brum": Pamiętam, jak dwa lata temu powiedziałeś, że każda następna płyta T.LOVE będzie zatytułowana "Prymityw". Jeśli nie, to przynajmniej z prymitywizmem będzie miała coś wspólnego. Czy "Al Capone" powstał na zasadzie kontrastu ostre, szare - kolorowe, miękkie. Czy też traktujesz to jako kontynuację "Prymitywu". W końcu "Al", to płyta o tworzeniu nowej, trochę tandetnej i prymitywnej rzeczywistości?
Muniek: Tak naprawdę pierwszym założeniem było stworzenie nowej i odmiennej płyty. Chciałem, żeby była radykalnie odmienna. Wymyśliłem hasło AL CAPONE, a później powoli ubierłałem je w treść. Co znowu nie było trudne. T.LOVE zawsze nawiązywał do codzienności. A ta, mimo skojarzenia z monotonią, ciągle dostarcza nowych wrażeń. Drugim założeniem było stworzenie dzieła popowego. Ale nie w takiej formie jak "King". Myślałem raczej o pop-arcie, jako formule najlepiej pasującej do dzisiejszej Polski. Wiesz, "Marsy", "Snickersy", "Coca Cola", "Corega Tabs", kolorowy Babilon. Ameryka przeszczepiona na nasz grunt. Hamburgery, gumowe kurczaki - to wszystko atakuje dziś ludzi, osacza. Tworzy inny świat. I my chcieliśmy się w nim odnaleźć. Ale bez kopania w dupę, raczej z dystansem i przymrużonym okiem.
Skąd w takim razie wziął się AL CAPONE? Najpierw SZWAGIERKOLASKA, bandżolka, czarne charaktery. Teraz supergangster. To zamiłowanie do twardych facetów, czy raczej masowy, taki jak np. MARYLIN MONROE tak często eksploatowana w pop-arcie?
Muniek: AL to gość, którego każdy zna, indywiduu,, które jest własnością mas. To może być facet z reklamy, filmu czu pudełka z margaryną. W żadnym razie nie robię oka do ALA jako twardego gościa, który lata z giwerą. Nie cierpię przemocy, jestem pacyfistą o trudno byłoby mi przekonywać kogoś, że gangster jest jakimkolwiek autorytetem. Na pewno AL CAPONE jako bandyta nie znalazł się na płycie przypadkiem. To pop-artowy symbol przemocy. A ta jest elementem naszej rzeczywistości. Stąd też jako przeciwwaga tak często na płycie pojawiają się "dziewczyny". Bo dziewczyny, to nie tylko dziewczyny. W najnowszych trendach slangu dziewczyny oznaczają policjantów. Poza tym AL CAPONE pojawil się też jako efekt naszych filmowych fascynacji. COPPOLA, TARANTINO, cały ten kolorowy, komiksowy pełen jest przemocy ale podanej w wykrzywiony, groteskowy sposób.
O ile ideologicznie nadal jesteście wierni bliskim kontaktom ze światem, to nowe, muzyczne oblicze T.LOVE, niektóre pewnie zaskoczy.
Muniek: Tak, to przełomowa płyta. Ale to całe kolorowe ZOO, ze wszystkimi gadżetami musiało znaleźć odbicie w różnorodnej muzyce. Stąd taki przekładaniec, tyle nowych, jak na brzmienie T.LOVE elementów. Co prawda zawsze staraliśmy się wnosić pewne nowinki, urozmaicić styl, jednak "Al" przebija dotychczasowe działania. Na pewno nie jest to rockowa płyta. Co prawda wszyscy wychowaliśmy się na ostrej muzyce ale w czasach wczesnej młodości, gdzieś obok czaiło się dicho. To były przecież czasy BONEY M.
Gwiazdy były wtedy takie kolorowe i błyszczące, że aż chciało się rzygac. A dzisiaj można się pośmiać i powspominać. Ten tandetny świat doskonale pasował do komiksowej, pop-artowskiej formuły "Al Capone". Stąd muzyka jest wycieczką w najprzeróżniejsze rejony. Pop-art to lata 60 i 70. Z tego czasu pojawiają się też przeróżne smaczki - glam, disco. Złapaliśmy wspólnego czuja na te klimaty. I nie ograniczyliśmy się tylko do korzeni. Słychać także echa nowego, brytyjskiego grania. Fali, która wzięła początek Manchesteru, a była niczym innym jak wskrzeszeniem w nowej formie, melodyjnego grania z 60. i 70. lat.
Wspomniałeś o przełomie. Dlaczego nie jest to jedna z Waszych wielu, ale właśnie to przełomowa płyta?
Muniek: Jest strasznie odjechana, pęka od odniesień, skojarzeń. Jest ich tak wiele, że aż trudno to ogranąć. To prawdziwy kolaż, może dlatego jest to przełom - tę płytę trudno odbierać racjonalnie. Potrzebny jest klimat, intuicja, wyczucie sytuacji. "Al Capone" traktuje o świecie ale inaczej niż poprzednie płyty. Ma więcej dystansu. Spoglądamy na rzeczy przez szybę. Na "Prymitywie" waliliśmy w nią pięścią, rozbijaliśmy ją i przez dziurę patrzyliśmy - to jest takie, a to takie. Teraz dopiero gra skojarzeń i przeczuć układa się w pewną całość. "Al" jest poza tym odejściem od rockowej formuły. Jest lekki, pełen tanecznych rytmów i daleki od wściekłego, rozkrzyczanego rock & rolla. Jest bardziej impresyjny niż ekspresyjny. Dlatego sporo na nim spokojnych, melancholijnych piosenek jak "Kosmos". Chciałem poświęcić więcej czasu na uczucia, miłość, przyjaźń i stosunki męsko - damskie.
Miłość, przyjaźń, melancholia... Ale tak do końca T.LOVE nie pozbył się MUŃKA krzykacza.
Muniek: No cóż, jestem chronicznych, totalnym antykomunistą. I nie przekonam się do pewnych ludzi. A Polska po wyborach stała się krajem zapomnienia. Nagle dawni ściemniacze okazali się miłymi, świetnymi ludźmi. A jak ich nigdy nie zapomnę. Wielu pamiętam ze studiów. Są przeciez niewiele starsi ode mnie. Lewe interesy, lewe talony, lewe myślenie, lewica... Po prostu wkurwiłem się po wyborach. Ale widzisz, to nie jest do końca takie pokrzykiwanie jak kiedyś. Śpiewam o poltyce, o tym jak reklamowy śmietnik, bez przerwy zatruwa głowę - zjedz tego batona, a nie innego. Ale to wszystko jest inaczej poukładane. Nie chcieliśmy tego zagrać na trzy okrody, wybebeszyć się, wylać żółć. Od tego jest BIAFRA albo DEZERTER. Oni to robią dobrze i wystarczy. My postanowiliśmy na dekadencki pop. Przy czym pop pojawia się ty w nieco innym znaczeniu. Dla mnie dobry pop to BEATLESI czy ROLLING STONES. Przez to moje pokrzykiwanie nabiera nowego znaczenia. To skok w inną stronę, inną stylistykę, inne środki przekazu, inną wizję artystyczną. Ale dlaczego nie mielibyśmy spróbwać i tego?
Trudno oprzeć się wrażeniu, że rodzimy "Al Capone", w swojej potyczce z codziennością nieźle sobie radzi. Nowa płyta T.LOVE, to także sukces, którego miarą jest konspolidacja gangsterów ALA. Wszyscy przyznają, że "Al" jest przełomem artystycznym i podkreślają, że nowa płyta zamknęła czas docierania mechanizmu T.LOVE.
Czy po odejściu JANKA wyłonił się kolejny lider, człowiek odpowiedzialny za muzyczne oblicze zespołu, czy nadal komponujące kolektywnie?
Perkoz: Jesteśmy uczuleni na taką główną postać. Przy wszelkich zapędach pojawia się szybka kotrakcja. Na pewno większy ciężar "robienia" utworów spoczywa na mnie. Tak było na "Prymitywie" i tak jest teraz. Ale moja praca to pomysły, które zespół akceptuje lub nie. Mam sporo do powiedzenia, choćby z racji największego muzycznego doświadczenia. Nie znaczy to jednak, że jestem guru, ostatecznym autorytetem. Pracujemy kolektywnie, a przy tym w koleżeńskiej atmosferze.
Polak: Kiedyś T.LOVE był spółką autorską BENEDEK - MUNIEK. Teraz mamy zespół z prawdziwego zdarzenia. Świetnie się rozumiemy. "Al Capone" zakończył czas docierania kapeli. Piosenki są dojrzałe, nieprzypadkowe i nadal mają nasz charakterystyczny sznyt.
Aż chce się powiedzieć "optymalny skład". Dosyć wytarte sformułowanie ale w Waszym przypadku adekwatne. Inaczej, chyba nie byłoby możliwe tak idealne zgranie lakonicznego hasła "Al Capone", które rzucił MUNIEK, z Waszymi wyobrażeniami na ten temat?
Nazim: W pewnym momencie powstaje wokół ciśnienie. Któryś z nas wyłapuje je pierwszy, analizuje, przekazuje innym, a pozostali podejmują temat. Nie zostawiają bo obojętnie. W efekcie wszyscy łapiemy klimat, mamy wspólnego czuja.
Polak: Tak jak na "Al Capone". MUŃKA poraził mit kulturowy, a do nas zaczęły docierać klimaty gangsterskie, pewne filmy, moda i wszystko razem zbiegło się na płycie.
Doskonała mentalna współpraca odbiła się także na pracy w studio.
Polak: Po raz pierwszy zdobyliśmy się na to, żeby nagrywać "na setkę". Wszystkie instrumenty nagrywaliśmy jednocześnie, a nie wypieszczone, spreparowane, kolejne partie. To daje najlepszy czad.
Nazim: Powstają przy tym pewne wpadki, niedociągnięcia, ale za to takie nagranie ma feeling. Grasz z kumplami, a nie z taśmami, na których są nagrani. Czuję się wtedy ogromną radochę, jest atmosfera.
A czy nie obawiacie się, że ten sprawny mechanizm może być potraktowany przez niektórych dość radykalnie, że jesteście zgraną załogą, która z wyrachowaniem zmienia oblicza i wymyśla coraz to nowe sposoby na sprzedanie kolejnych przebojów?
Polak: Jesteśmy już za starzy na to, żeby na siłę produkować hity. Jesteśmy za starzy, żeby uchodzić za super gwiazdy, nowe objawienie, odkrycie, które zrobi zawrotną karierę. Mamy swój constans, swoje status quo i to nas cieszy i w zupełności zadowala. Zależy nam tylko na tym, żeby ten stan zachować.
Perkoz: Do "Al Capone" mieliśmy więcej utworów niż te, które się znalazły na płycie. Ale nie chcieliśmy robić nic na siłę. I kiedy MUNIEK mówił na próbie - panowie przepraszam, wymiękam, ja tego nie czuję, nie mogę zaśpiewać, to piosenka szła do szuflady.
"Al Capone" przynosi dość radykalną zmianę oblicza T.LOVE. Nie boicie się, że Wasz constans zostanie zachwiany, że publiczność odwróci się od Was?
Nazim: NIektórym to się pewnie nie spodoba, ale znajdą się nowi sympatycy i constans zostanie. Tak było zawsze. Jedni mówią - "King" to syf, "Prymityw" jest świetny albo odwrotnie. Zdania zawsze będą podzielone. Często jest np. tak, że ktoś starszy słucha do dziś "Garażu", bo na nim się wychował, bo byłw tamtym czasie na wakacjach z dziewczyną i to mu się fajnie kojarzy Ten ktoś naprawdę nie słucha tego, co gramy teraz. On po prostu wspomina.
Polak: Z drugiej strony, tak jak zmieniamy się my i nasza muzyka, zmieniają się też nasi słuchacze. Młodzi ludzie dojrzewają, zaczynają zdawać sobie sprawę, że pop może być różny, lepszy i gorszy, że pop niekoniecznie musi być zły i kaszaniarski. Dlatego nie obawiamy się zbytnio. Jesteśmy spokojni.
Tylko Rock, 12.1996
Artur Podgórski